wtorek, 7 stycznia 2014

takie życie

Jutro małej strzela 4ty tydzień- wg odwiedzającej nas regularnie położnej- baaaardzo ładnie przybiera na wadze, problemów skórnych póki co brak, czekamy tylko na szczepienia (skojarzone ???? czy nie????) i usg bioderek.
Nawet ja widzę, że Jago rośnie:) już nie mogę doczekać się pierwszego uśmiechu- świadomego oczywiście, bo te z sennych marzeń serwuje nam na okrągło;)


Jak wyglądają nasze dni?
Budzimy się o różnych porach-echh najdłużej nam się spało do 11:D, zanim Jago się naje i uspokoi;P mija trochę czasu, więc śniadanie zazwyczaj już pałaszuję, a nie rozkoszuję się nim w spokoju;) mała je teraz co 4godziny, knurzy w ciągu dnia (czym zachwycają się odwiedzający nas goście---- aha- zostańcie na noc;)). Około 14 wychodzimy na spacer (z czystego lenistwa zrezygnowałam z werandowania) pierwsze spacery były 20minutowe , dziś byłyśmy około godzinki, no ale 9 stopni i słońce, bezchmurne niebo...;)
Po powrocie jeszcze trochę śpi, no i znowu karmienie, przewijanie, lulanie......
Czekam z utęsknieniem na dźwięk domofonu, co oznacza trochę czasu dla mnie, choć nie narzekam- w ciągu dnia daję radę- i mieszkanie ogarniętę i nawet uczesana jestem;P  noooo może jeszcze nie jestem w stanie usiąść w spokoju i pomalować paznokci, ale pierwsze kroki już poczyniłam;) peeling i olejowanie dłoni już za mną;p
Noce.... noce są różne;) miałam i 9 godzin ujadania, więc , gdy mała marudzi przez jakieś 3- uznaję noc za niezwykle udaną;)

Jago ma też za sobą pierwszą długą podróż ( ponad 200km)- odwiedziliśmy pradziadków i dziadków:)  i gdyby mówiła, z jej ust wydobywałoby się tylko- JESTĘ GWIAZDĄ



piątek, 27 grudnia 2013

a w szpitalu...

nooo w szpitalu nie było tak źle;)
byłam, jestem i będę przerażona postami/ opiniami kobiet o katastrofalnej wręcz opiece szpitalnej.
gdy już wybrałam "miejscówę" często byłam pytana, dlaczego akurat ten szpital?  były dwa powody- po pierwsze jest tam oddział ratunkowy/neonatologiczny dla noworodków, więc w razie tfu tfu- oszczędziłabym maleństwu transportu, a po drugie, odwiedzający nie mają wstępu na salę poporodową, wizyty odbywają się w pokoju odwiedzin ( nie chciałam, aby moje ewentualne depresje, smutki, burzę hormonów oglądali tatusiowie, dziadkowie, babcie, itp. itd...)
Nie przejmowałam się OGÓLE opiniami w internecie, na które i tak natknęłam się przypadkowo (gdzie się podziały te czasy, kiedy wpisując nazwę szpitala, nie wyskakują najpierw fora????) - twierdzę, że dużo zależy od samego stosunku pacjentki (czysto roszczeniowe), i oczywiście jeszcze więcej od ...niestety, od tego na jaki dyżur się akurat trafi. No niestety, są ludzie i...
Ja pojechałam nastawiona pozytywnie i te trzy dni (tak- myślę, że mój krótki pobyt też wpłynął na moje zdanie na temat szpitala;)) spędziłam całkiem znośnie. W gruncie rzeczy, jedyne, co mnie wkurzało to te jarzeniówy, wstrętne światła, no i to, że czasem sprzątaczka nie zamknęła za sobą drzwi;P

Ale wracając do reszty personelu- lekarze trochę mnie olewali na rzecz mojej "współlokatorki", która miała o wiele cięższy poród, no ale widocznie tak miało być, bo póki co, wszystko goi się idealnie. Położne w porządku, nawet, gdy zwracały mi na coś uwagę (noooo , że np pielucha tył na przód;P, albo, że za dużo kremu na tyłek, robiły to super delikatnie. Gdy mała miała nieciekawe wyniki w pierwszej dobie, informacje przekazywały w taki sposób, że nie panikowałam, tylko cierpliwie czekałam na kolejne pobranie/wyniki.
Ale...prawdziwymi bohaterkami były dla mnie POŁOŻNE LAKTACYJNE- kobity pracują tam od poniedziałku do piątku, a kontrakt maja do 19 grudnia, dzięki czemu idealnie się wpasowałam :)
Otóż miałam duże problemy z przystawieniem Jagody- ale tu spotkałam się z szybką reakcją- plan był taki: 1- próba przystawienia/ewentualne przystawienie
2- dokarmianie MM
3- odciąganie pokarmu i dokarmianie przy następnym karmieniu

Nie -nie wściekłam się na MM, jak co niektóre kobiety. Serio- nie rozumiem tego szału, jaki w niektórych kobietach wywołuje karmienie piersią- ok, najzdrowsze- PERFEKCYJNE, ale czasem po prostu to się nie udaje, i nie oceniajmy kobiet, którym NAWET po kilku dniach mozolnego bezowocnego przystawianie może zabraknąć już sił i chęci.
Nie miałam najmniejszych problemów z dokarmianiem MM, nie miały go też położne. Dlaczego tak spokojnie podeszłam do tej sprawy??? Nie wiem- może dlatego , że jedna z pań uświadomiła mi, że Jagoda jest wcześniakiem pokarmowym (38tydz) i musi po prostu dojrzeć do cyca;).
Jak widać, pobyt w szpitalu minął mi spokojnie, po prostu walczyłam trochę z piersią (zaznaczam, że już po pierwszym płaczu odstawiałam małą- nie widziałam sensu w męczeniu jej w pierwszych dniach życia), ściągałam pokarm i dokarmiałam mm. A wszystko po to, byśmy spokojne wyruszyły do domu w trzeciej dobie:)

Czy opłacało mi się takie nastawienie???
 Wypuścili nas w sobotę i wieczorem miałam nawał- zaczęło się solidne (w końcu!) odciąganie, i okazało się, że nie potrzebuje już tyle mm:) W niedzielę, (dzięki nakładkom na sutki- wskazanym przez położne lakt) zaczęłam karmić piersią:) Po 20 min przy każdej:) MM??? może raz- dwa razy dziennie...
Wprawdzie od kilku dni mamy mały kryzys- po 10, góra 15 min przy każdej piersi, ale nie martwię się- minie. Zresztą po wizycie położnej wiemy, że Jagoda ładnie przybiera, więc zostało nam tylko czekać na kolejną wizytę patronażową:)


Pozdrawiamy!

niedziela, 22 grudnia 2013

kilka zdań o 11 grudnia 2013:)

Tak, jak sobie po cichu wymarzyłam- Jago była z nami na wigilii z przyjaciółmi, którą organizujemy co rok od kilku dobrych lat- to było nieśmiałe marzenie, którego spełnienia się nie spodziewałam, nawet gdy leżałam już na sali porodowej;)

A zaczęło się od ktg, które robiłam 3grudnia, i z którego nic nie wynikało- lekarz kazał przyjść na kolejne za tydzień. Ja wybrałam sobie środę ;P - w końcu w poniedziałek i wtorek mam korepetycje;P
Tydzień mijał spokojnie, w sobotę miałam baby shower, w niedzielę odwiedziliśmy rodziców ( a co tam 100  km...) , a we wtorek  miałam jeszcze wizytę kumpeli, której zabrakło w sobotę. Męczył mnie katar , myślałam, że to z tego względu nie spałam od  1 do 5 nad ranem! No ale wstaje nowy dzień, wychodzimy z mężem ( który w ten dzień miał przygotowywać wigilię dla firmy). W biegu chwytam jeszcze kanapkę, L4 do pracy (jest blisko a przy okazji odbiorę bony na święta;P). Po drodze pytam nieśmiało B. że może tak kawka z Maca.....?)- odmowa;/
Dojeżdżamy, turlam się na łóżko, patrzę i oczom nie wierzę- no skurcze mam!!!(w tym czasie mąż już pojechał do pracy, miał wrócić za godzinę). Po badaniu pokazuję ktg lekarzowi (na korytarzu, w tej chwili dochodzi mąż), który stwierdza- noooooo, należałoby wybrać się na IP. CUUUUOOOOOOOOOOOOOOOO??????? pytam , czy to już, jak to, teraz???!?! a mogę wieczorem????
Nie.
Odwracam się w stronę B. a on zielony.
Jeszcze w windzie uspokajam go, mówię, że przecież czasem się ląduje na IP, a poza tym ja nic nie czuję :D
No kuźwa- brzuch wysoko, wody na miejscu, zero bólu, zero PRZECZUCIA. Ale w głowie świta mi już myśl- ładna data= 11.12.13 ;)
Przed odjazdem stwierdzam- najpierw do pracy;P i tak oto powstała plota, że z bonami pojechałam na porodówkę;)

Na IP najpierw  sceptycznie na mnie patrzą, ale po ktg i rozwarciu (o maaaaaaaaaamoooooooooooooooooo) każą mi się przebrać, a ja stwierdzam , że przeciez nie mam torby (nikomu nie przyznaję się, że nie mam jej SPAKOWANEJ) więc patrzę na szmatkę zieloną i przerażona przypominam sobie, że mam dziś na sobie majtki w RENIFERY i skarpety w KOTY.
super. Na szczęście dostaję jakieś niebieskie wdzianko i niczego nie widać;P
Na sali czekam już na męża z torbą:) dzielnie spakował PRAWIE wszystko, kupił słodycze, gdy już otwierałam buzię do czekoladki, położna wyje- NIE JEMY!!!
WTF!!!?!?!?!!!!?! No jak ja mam rodzić- z katarem, po nieprzespanej nocy i jedną kanapką w brzuszku?!
Na porodówce siedzimy sobie, spacerujemy, skaczemy na piłce, rozwiązujemy krzyżówki, po jakichś 7godzinach zaczyna boleć. Coraz mocniej i mocniej i mocniej, aż proszę B. żeby zapytał o jakieś znieczulenie- odpowiedź mnie zniewala- JUŻ ZA PÓŹN0!


WHAT?!?!!?!?!??!?!?!?!?!

 no i po godzinie wypchana zostaje Jagoda:) nie płacze, co mnie trochę martwi, ale po chwili zaczyna skwierczeć, dają mi ja na silnie drżące ciało i jedziemy sobie do sali poporodowej, gdzie jeszcze mogą być tatusie;) Spędzamy tam jakieś 3 godzinki, a potem jestem odwieziona do kolejnej sali, gdzie wstępu nie mają odwiedzający (wybrałam szpital, gdzie odwiedziny są w pokoju odwiedzin a nie na salach). Zasypiamy...Jestem oszołomiona...... ale co działo się potem, jakie perypetie miałam z karmieniem,a jakie mam teraz, co działo się w szpitalu- o tym wkrótce:)

wtorek, 17 grudnia 2013

Jagoda :)

tak więc... drugą świąteczną randkę z projektu spędziliśmy na porodówce- gdy znajdę czas, opiszę conieco;)



z dziś:)
 z pierwszego wieczoru w domu:)
 :)

wtorek, 10 grudnia 2013

projekt: świąteczna randka #1

Zainspirowana pewnym postem, postanowiłam wcielić w nasze życie grudniowy projekt: "Twelve dates of Christmas", czyli ....
nie mamy zbytnio pomysłów na prezenty świąteczne dla nas dwojga, mnie to nie rajcuje już od dawien dawna. B. ma podobnie. Dodatkowo, nie wiemy, gdzie spędzimy Wigilię/ Święta. Wszystko jest wielką niewiadomą. Rozwiązanie?
Spędźmy ze sobą miło grudniowe dni/wieczory i niech to będzie nasz prezent..
Plan obejmuje 12randek, nie wiem, czy się wyrobimy, kto wie- może jedna z randek będzie na porodówce??? Ha!  No kto taką miał?;)
Zainicjowaliśmy projekt wczoraj- domowe spa:) ja mu dłonie, on mi stopy;)
Zobaczymy, co przyniosą kolejne dni (kilka pomysłów czeka na realizację)
Myślę, że to fajna tradycja, tym bardziej, że zaczynamy ją w charakterystycznym punkcie naszego życia- za rok projekt przyjmie pewnie nazwę " Twelve family dates" ;)


oczywiście, uważam, że jest to idealny projekt także dla rodzin, które mają sprecyzowane plany na TE dni- w tak zabieganym miesiącu, jak grudzień, każdemu przyda się pół godzinki wytchnienia i porządnej przyjemności- przecież znienawidzone zakupy można zwieńczyć pysznym ciachem w pobliskiej kawiarni i od razu człowiek się uspokaja ;)


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Baby shower

doczekałam się..:) dzień, w którym miałam PRAWIE swoją imprezę, gdzie nie ruszyłam nawet paluszkiem w kwestii organizacji. Ba! Zostałam nawet zawieziona na miejsce;)
Był tort :) nie Jagodowy, ale wiśniowy, a to jest owoc idealny  w tortach.. Był śliczny, Jagodę sobie zostawiłam na pamiątkę, muszę obczaić jaki termin ważności- dałabym do possania tej prawdziwej:D


Było strojenie brzuchola, konkursy, opowiadania...;)
I gifty :D (śliniaczek, książka "Zaniedbana mama", handmadowy obraz- to taki nasz zwyczaj.mam wrażenie, że każdy spośród moich znajomych ma coś z utkanych wspólnie zdjęć;), i boniki do hurtowni dziecięcej, bo N. zgłupiała na dziale z chustami;D)



no właśnie- jakie chusty polecacie???

poniedziałek, 2 grudnia 2013

let's finish it, november!

dziś fotopost.
dobra kawa, dobra szklanka, dobre czasopismo

 dobre śniadanie
 dobra organizacja
 dobry kot
dobre prasowanko


jeszcze nikomu nie zaszkodziły ;)