niedziela, 22 grudnia 2013

kilka zdań o 11 grudnia 2013:)

Tak, jak sobie po cichu wymarzyłam- Jago była z nami na wigilii z przyjaciółmi, którą organizujemy co rok od kilku dobrych lat- to było nieśmiałe marzenie, którego spełnienia się nie spodziewałam, nawet gdy leżałam już na sali porodowej;)

A zaczęło się od ktg, które robiłam 3grudnia, i z którego nic nie wynikało- lekarz kazał przyjść na kolejne za tydzień. Ja wybrałam sobie środę ;P - w końcu w poniedziałek i wtorek mam korepetycje;P
Tydzień mijał spokojnie, w sobotę miałam baby shower, w niedzielę odwiedziliśmy rodziców ( a co tam 100  km...) , a we wtorek  miałam jeszcze wizytę kumpeli, której zabrakło w sobotę. Męczył mnie katar , myślałam, że to z tego względu nie spałam od  1 do 5 nad ranem! No ale wstaje nowy dzień, wychodzimy z mężem ( który w ten dzień miał przygotowywać wigilię dla firmy). W biegu chwytam jeszcze kanapkę, L4 do pracy (jest blisko a przy okazji odbiorę bony na święta;P). Po drodze pytam nieśmiało B. że może tak kawka z Maca.....?)- odmowa;/
Dojeżdżamy, turlam się na łóżko, patrzę i oczom nie wierzę- no skurcze mam!!!(w tym czasie mąż już pojechał do pracy, miał wrócić za godzinę). Po badaniu pokazuję ktg lekarzowi (na korytarzu, w tej chwili dochodzi mąż), który stwierdza- noooooo, należałoby wybrać się na IP. CUUUUOOOOOOOOOOOOOOOO??????? pytam , czy to już, jak to, teraz???!?! a mogę wieczorem????
Nie.
Odwracam się w stronę B. a on zielony.
Jeszcze w windzie uspokajam go, mówię, że przecież czasem się ląduje na IP, a poza tym ja nic nie czuję :D
No kuźwa- brzuch wysoko, wody na miejscu, zero bólu, zero PRZECZUCIA. Ale w głowie świta mi już myśl- ładna data= 11.12.13 ;)
Przed odjazdem stwierdzam- najpierw do pracy;P i tak oto powstała plota, że z bonami pojechałam na porodówkę;)

Na IP najpierw  sceptycznie na mnie patrzą, ale po ktg i rozwarciu (o maaaaaaaaaamoooooooooooooooooo) każą mi się przebrać, a ja stwierdzam , że przeciez nie mam torby (nikomu nie przyznaję się, że nie mam jej SPAKOWANEJ) więc patrzę na szmatkę zieloną i przerażona przypominam sobie, że mam dziś na sobie majtki w RENIFERY i skarpety w KOTY.
super. Na szczęście dostaję jakieś niebieskie wdzianko i niczego nie widać;P
Na sali czekam już na męża z torbą:) dzielnie spakował PRAWIE wszystko, kupił słodycze, gdy już otwierałam buzię do czekoladki, położna wyje- NIE JEMY!!!
WTF!!!?!?!?!!!!?! No jak ja mam rodzić- z katarem, po nieprzespanej nocy i jedną kanapką w brzuszku?!
Na porodówce siedzimy sobie, spacerujemy, skaczemy na piłce, rozwiązujemy krzyżówki, po jakichś 7godzinach zaczyna boleć. Coraz mocniej i mocniej i mocniej, aż proszę B. żeby zapytał o jakieś znieczulenie- odpowiedź mnie zniewala- JUŻ ZA PÓŹN0!


WHAT?!?!!?!?!??!?!?!?!?!

 no i po godzinie wypchana zostaje Jagoda:) nie płacze, co mnie trochę martwi, ale po chwili zaczyna skwierczeć, dają mi ja na silnie drżące ciało i jedziemy sobie do sali poporodowej, gdzie jeszcze mogą być tatusie;) Spędzamy tam jakieś 3 godzinki, a potem jestem odwieziona do kolejnej sali, gdzie wstępu nie mają odwiedzający (wybrałam szpital, gdzie odwiedziny są w pokoju odwiedzin a nie na salach). Zasypiamy...Jestem oszołomiona...... ale co działo się potem, jakie perypetie miałam z karmieniem,a jakie mam teraz, co działo się w szpitalu- o tym wkrótce:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz