piątek, 27 grudnia 2013

a w szpitalu...

nooo w szpitalu nie było tak źle;)
byłam, jestem i będę przerażona postami/ opiniami kobiet o katastrofalnej wręcz opiece szpitalnej.
gdy już wybrałam "miejscówę" często byłam pytana, dlaczego akurat ten szpital?  były dwa powody- po pierwsze jest tam oddział ratunkowy/neonatologiczny dla noworodków, więc w razie tfu tfu- oszczędziłabym maleństwu transportu, a po drugie, odwiedzający nie mają wstępu na salę poporodową, wizyty odbywają się w pokoju odwiedzin ( nie chciałam, aby moje ewentualne depresje, smutki, burzę hormonów oglądali tatusiowie, dziadkowie, babcie, itp. itd...)
Nie przejmowałam się OGÓLE opiniami w internecie, na które i tak natknęłam się przypadkowo (gdzie się podziały te czasy, kiedy wpisując nazwę szpitala, nie wyskakują najpierw fora????) - twierdzę, że dużo zależy od samego stosunku pacjentki (czysto roszczeniowe), i oczywiście jeszcze więcej od ...niestety, od tego na jaki dyżur się akurat trafi. No niestety, są ludzie i...
Ja pojechałam nastawiona pozytywnie i te trzy dni (tak- myślę, że mój krótki pobyt też wpłynął na moje zdanie na temat szpitala;)) spędziłam całkiem znośnie. W gruncie rzeczy, jedyne, co mnie wkurzało to te jarzeniówy, wstrętne światła, no i to, że czasem sprzątaczka nie zamknęła za sobą drzwi;P

Ale wracając do reszty personelu- lekarze trochę mnie olewali na rzecz mojej "współlokatorki", która miała o wiele cięższy poród, no ale widocznie tak miało być, bo póki co, wszystko goi się idealnie. Położne w porządku, nawet, gdy zwracały mi na coś uwagę (noooo , że np pielucha tył na przód;P, albo, że za dużo kremu na tyłek, robiły to super delikatnie. Gdy mała miała nieciekawe wyniki w pierwszej dobie, informacje przekazywały w taki sposób, że nie panikowałam, tylko cierpliwie czekałam na kolejne pobranie/wyniki.
Ale...prawdziwymi bohaterkami były dla mnie POŁOŻNE LAKTACYJNE- kobity pracują tam od poniedziałku do piątku, a kontrakt maja do 19 grudnia, dzięki czemu idealnie się wpasowałam :)
Otóż miałam duże problemy z przystawieniem Jagody- ale tu spotkałam się z szybką reakcją- plan był taki: 1- próba przystawienia/ewentualne przystawienie
2- dokarmianie MM
3- odciąganie pokarmu i dokarmianie przy następnym karmieniu

Nie -nie wściekłam się na MM, jak co niektóre kobiety. Serio- nie rozumiem tego szału, jaki w niektórych kobietach wywołuje karmienie piersią- ok, najzdrowsze- PERFEKCYJNE, ale czasem po prostu to się nie udaje, i nie oceniajmy kobiet, którym NAWET po kilku dniach mozolnego bezowocnego przystawianie może zabraknąć już sił i chęci.
Nie miałam najmniejszych problemów z dokarmianiem MM, nie miały go też położne. Dlaczego tak spokojnie podeszłam do tej sprawy??? Nie wiem- może dlatego , że jedna z pań uświadomiła mi, że Jagoda jest wcześniakiem pokarmowym (38tydz) i musi po prostu dojrzeć do cyca;).
Jak widać, pobyt w szpitalu minął mi spokojnie, po prostu walczyłam trochę z piersią (zaznaczam, że już po pierwszym płaczu odstawiałam małą- nie widziałam sensu w męczeniu jej w pierwszych dniach życia), ściągałam pokarm i dokarmiałam mm. A wszystko po to, byśmy spokojne wyruszyły do domu w trzeciej dobie:)

Czy opłacało mi się takie nastawienie???
 Wypuścili nas w sobotę i wieczorem miałam nawał- zaczęło się solidne (w końcu!) odciąganie, i okazało się, że nie potrzebuje już tyle mm:) W niedzielę, (dzięki nakładkom na sutki- wskazanym przez położne lakt) zaczęłam karmić piersią:) Po 20 min przy każdej:) MM??? może raz- dwa razy dziennie...
Wprawdzie od kilku dni mamy mały kryzys- po 10, góra 15 min przy każdej piersi, ale nie martwię się- minie. Zresztą po wizycie położnej wiemy, że Jagoda ładnie przybiera, więc zostało nam tylko czekać na kolejną wizytę patronażową:)


Pozdrawiamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz