poniedziałek, 9 września 2013

wizualizacje

Nie. Nie będzie tu żadnych fotek z pinteresta. Mój mąż prowadzi od kilku miesięcy bufet, co oznacza, że od kilku miesięcy nie przynosi wypłaty do domu.. Ale od początku-
Od kiedy wrócił do Polski  -(wg mnie) zaczęły się początki depresji (która podobno dotyka sporą liczbę osób wracających z emigracji zarobkowej), spowodowane głównie brakiem jakichkolwiek ofert pracy. Mi się "zachciało" do Pl, on zostawił umowę na stałe i całkiem niezłą pozycję.  Na pomoc przyszła jego siostra, "załatwiając" pracę w restauracji. Noooo lepsze to niż nic- przynajmniej na jakiś czas, żeby nie zdurnieć z nerwów. Więc stanął nad deską i garami. I ku ogólnemu zdziwieniu- narodziła się PASJA. Po dwóch-trzech latach zaczął przebąkiwać o własnym byznesie. Początkowo miał być na starówce, ale ceny za wynajem i perspektywa zimowego przestoju skutecznie odstraszała. Aż pojawiła się perspektywa bufetu w biurowcu na obrzeżach naszego Trójmiasta.
Minusy- raczej nie ma co liczyć na turystów
           - potrzeba kredytu
           - brak doświadczenia w szefowaniu samemu sobie

Plusy- blisko domu
        - chętni do spółki (dwóch "współkucharzy")
        - PASJA PASJA PASJA (nie muszę chyba tłumaczyć tej euforii na początku- "robię coś swojego, to co kocham, na własny rachunek")


I zaczęło się- pożyczka jest, załatwianie spraw urzędowych, zakupy niezbędne i zbędne. Zaczęli od zera, ale chyba tylko mój mąż miał świadomość, że trzeba się często kilka miesięcy (daj Boże) przemęczyć, żeby skubnąć coś dla siebie. "Wspólnicy" nie zrozumieli i w przeciągu pół roku zmyli się z dnia na dzień. Mąż został sam- musiał zatrudnić kucharza, kelnerkę, więc wzrosły koszta(oczywiście to normalne, ale dla wkraczającej na rynek firmy to mały kopniak. Mój mąż woli kopniaki od córy.)

I co robić...co robić, gdy jest się na minusie, a pewnego dnia do domu wchodzi Wasz zmieniony facet, pokazuje smsa od "wspólnika"  w stylu :"no wiem, że głupio wychodzi, ale od jutra mnie nie ma. ten nr zaraz będzie nieaktualny. wracam za 3miesiące." i rozkleja się. Usiadłam i tuliłam jak małe dziecko.

Chwilami rozumiem postępowanie tych chłopaków- wiadomo kilka miesięcy bez wypłaty da w kość. Ale..mój mąż został SAM i czasem, gdy wychodzi do pracy ze spuszczoną głową, boję się bardzo. Niewiele trzeba do zamyślenia się na drodze, niewiele do zawału. Może przesadzam, może.

Aktualnie mamy trochę planów- a to reklama, a to celowanie w nowe miejsca, była też rozmowa z prezesem. Ale żeby się wzbić , trzeba wziąć kolejną pożyczkę- oczywiście o wiele niższą, ale to zawsze kolejna pożyczka.
Pisząc posta, czuję lekki ścisk w gardle, ale co w takim razie czuje mąż? Mam wrażenie, że cała sytuacja zaczyna go paraliżować.
 Jest we mnie wielka chęć pomocy. Mamy przyjaciół, którzy z dnia na dzień stawili się, usiedliśmy przy stole i do późnych godzin nocnych robiliśmy plan na wrzesień. Ktoś wydrukował ankiety, ktoś zrobił grafikę na baner, ktoś przyjdzie, gdy tylko będzie potrzeba, ktoś dał ciekawy pomysł...
Nie można tego zaprzepaścić.....?

Dlatego wczoraj, późnym wieczorem, leżąc w łóżku powiedziałam: Wizualizuj swoje miejsce i dzień po dniu rób coś, co doprowadzi do spełnienia.  Łatwo powiedzieć? Wiem. Ale przecież to nie koniec.



1 komentarz:

  1. Wizualizacja zawsze jest dobrym początkiem i dobrzym końcem dnia. Powodzenia Wam życzę!!!

    OdpowiedzUsuń